Sam się dziwię, że się cieszę, że kończy się prezydencka kampania wyborcza, bo nie wiem, czy będzie o czym pisać po 12 lipca. Jestem jednak już zmęczony wrzaskami Andrzeja Dudy na wyborczych wiecach, jestem zmęczony syfem wylewającym się na Rafała Trzaskowskiego z każdego zakamarka rządowej telewizji. Jestem zmęczony wrzeszczącym na wiecach Mateuszem Morawieckim, który nawet wtedy nie próbuje udawać polityka wagi ciężkiej. Jestem zmęczony jego i członków rządu hucpą z tekturowymi czekami bez pokrycia. Jestem zmęczony tym, że Jarosław Kaczyński chce weryfikować polskość duszy Rafała Trzaskowskiego, a cyngle PiS z TVP w walce z Trzaskowskim przestały ukrywać nawet swój antysemityzm. Żadnych zasad, żadnych norm, żadnych hamulców.
Muszę jednak jakoś podsumować te kończące się dziś tygodnie, spróbować określić, kto się wzmocnił, a kto politycznie przepadł od początku roku. Uważam, że przewodniczący PO Borys Budka zdał bardzo trudny egzamin. Po pierwsze – skutecznie wymienił kandydata na głowę państwa – po drugie – nowemu kandydatowi stworzył optymalne warunki do wyborczego zwycięstwa. Powody do satysfakcji powinni mieć również Szymon Hołownia i Krzysztof Bosak. Pierwszy dlatego, że przychodząc znikąd uzyskał 13% głosów, a drugi, ponieważ pokazał, że Konfederacja to nie tylko i nie przede wszystkim ludzie, których nie chcielibyśmy spotkać po zmroku.
Wygranym jest również Rafał Trzaskowski, choć, jeśli w niedzielę przegra, poczucie bezsilności, beznadziei i zawodu będzie we mnie ogromne. Nie wobec Trzaskowskiego jednak, ale wobec nas wszystkich. Trzaskowski pokazał, że jest politykiem ogólnopolskiego formatu. Nie chcę porównywać go do jakiegokolwiek innego polityka, ponieważ mamy inne czasy oraz specyfikę sytuacji, ale to jest ktoś, kto zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie po minucie rozmowy, a inni ludzie, których znam lata i którzy nie są kimkolwiek ważnym w polityce, uważają się za omnibusów i nie szanują zdania innych. Trzaskowski pokazał, że mu zależy, był w tej kampanii niezwykle pracowity. Jakikolwiek będzie ostateczny wynik II tury wyborów prezydenckich, mam poczucie, że Trzaskowski robił, co powinien, tak jak powinien, wtedy, gdy powinien i tam, gdzie powinien. Reszta zależ od nas samych.
Powodów do radości na pewno nie ma Lewica. O ile po Robercie Biedroniu nikt w tym środowisku nie płacze, a i sam były kandydat na prezydenta ma gdzieś to, że Polacy go odrzucili, bo ma mandat posła do Parlamentu Europejskiego i do wiosny 2024 roku zostanie milionerem, o tyle sama Lewica powinna być przerażona swoją sytuacją, ponieważ kompletnie rozminęła się z nastrojami społecznymi nawet własnej, wąskiej niszy, którą powinna znać doskonale, ponieważ na to poznanie miała mnóstwo czasu – włącznie z czasem po wypadnięciu z Sejmu w 2015 roku.
Powodów do radości nie ma Władysław Kosiniak-Kamysz, ale to tylko dlatego, że zafiksował się na myśli, iż kandydatką do końca będzie Małgorzata-Kidawa-Błońska, a wtedy on na bank wejdzie do II tury i wtedy nawet Marek Sawicki zacznie go szanować. Lider ludowców musi przemyśleć dalsza strategię swojego ugrupowania, ponieważ miasta nie porzuciły Platformy, a na wsi hegemonem jest Prawo i Sprawiedliwość. Ma sporo czasu, ponieważ wybory samorządowe dopiero jesienią 2023 roku, ale pracy jest ogrom. Kosiniak-Kamysz musi także zastanowić się nad sensem dalszej bliskiej współpracy z Pawłem Kukizem. Wiem, że to właśnie muzyk zabronił mu poprzeć Rafała Trzaskowskiego przed II turą.
Komentarze