W sobotę, 25 lipca, zanotowano aż 584 nowe zachorowania na koronawirusa – to drugi najwyższy wynik od początku epidemii, która trwa przecież już niemal pół roku. Nie jest ani dobrze, ani coraz lepiej. Chyba nie ma w Europie i na świecie kraju, którego walka z wirusem jest bardziej chaotyczna niż w Polsce.
Przed wyborami prezydenckimi, a zwłaszcza między 28 czerwca, a 12 lipca, a więc między ich I, a II turą, premier Mateusz Morawiecki wysyłał ludzi masowo na głosowanie, ogłaszając zresztą po raz kolejny koniec problemu i zerowe zagrożenia dla zdrowia i życia. Czynił to, ponieważ jego szef Jarosław Kaczyński miał dane, z których wynikało, że do zwycięstwa Andrzeja Dudy w lipcowym głosowaniu niezbędne będą głosy ponad ośmiuset tysięcy osób starszych, które nie wzięły udziału w czerwcowym głosowaniu – właśnie z obawy przed koronawirusem. Plan się udał, te brakujące głosy znalazły się w urnach wyborczych w drugim głosowaniu, a Andrzej Duda wygrał wybory.
Dziś wiemy, że całe to zaklinanie epidemicznej rzeczywistości było tylko bezkresnym cynizmem politycznym ludzi chorych na władzę i posranych ze strachu na myśl o jej utracie i następującą po nich odpowiedzialnością przed prokuratorem, sędzią i ludźmi, którzy już wtedy nie będą zahipnotyzowani przez TVP. Wiemy też, że w Polsce wykonuje się ułamek niezbędnej liczby testów, a to oznacza, że nawet bardzo wysokie liczby zachorowań są i tak kilkukrotnie zaniżone – prof. Simon kilka dni temu w TVN24 powiedział, że jego zdaniem pięciokrotnie. W Polsce nie będzie zatem drugiej fali zachorowań na koronawirusa – będzie druga fala setek tysięcy niezdiagnozowanych wobec znikomej liczby tych, którym wykonano testy.
Sam minister zdrowia Łukasz Szumowski też jakby znikł ze społecznego radaru. Brudu za paznokciami ma tyle, że jeśli musiałby założyć rękawiczki, nie wiem, czy byłby w stanie to zrobić. Prawda jest taka, że za jego przyzwoleniem epidemia w Polsce stała się dla wielu doskonałą okazją do zdefraudowania setek milionów złotych z państwowej kasy. Szumowski nigdy nie próbował się z tych zarzutów porządnie wytłumaczyć, a gdy ich liczba lawinowo rosła, po prostu zniknął. Na początku epidemii wielu rozważało go jako kandydata PiS na prezydenta w 2025 roku. Dziś wiadomo, że raczej odejdzie z rządu jesienią i zapadnie się pod ziemię.
Komentarze