W udzielonym 30 sierpnia wywiadzie dla TVN24, przewodniczący Rady Europejskiej, którego kadencja kończy się 1 grudnia, pytany czy zamierza jakkolwiek angażować się w kampanię wyborczą przed wyborami parlamentarnymi w Polsce, które odbędą się 13 października odpowiedział, że będzie trzymał kciuki. Poinformował również, że o swoich dalszych planach powie 2 grudnia. Jego decyzje zdeterminuje wynik wyborów parlamentarnych - jeśli Koalicja Obywatelska wygra, wróci na wybory prezydenckie i razem z premierem Schetyną popchnie nasz kraj do przodu, a jeśli nie - zostanie poza Polską.
Taka postawa Donalda Tuska zupełnie mnie nie dziwi. Po pierwsze – posada w Brukseli jest wygodna i dobrze płatna. Po drugie – wynik wyborów do Parlamentu Europejskiego, a mówiąc dokładniej, różnica ponad 7% między Prawem i Sprawiedliwością, a Koalicją Europejską kazała mu zastanowić się czy jest sens w ogóle wracać do Polski, jeśli może np. podróżować po całym świecie i zarabiać na wykładach. Po trzecie – opinia publiczna w naszym kraju wcale na niego nie czeka.
Kto w Polsce czeka na byłego premiera? Liberalne i lewicowe media, które potrzebują nowej zabawki po tym, gdy Adrian Zandberg okazał się całkowitym nieudacznikiem politycznym, a z napompowanego w okolice 20% balona partii Roberta Biedronia zostało zaledwie 6%, działacze zaczęli odchodzić do Sojuszu Lewicy Demokratycznej, w dokumentach finansowych bałagan i musiał pójść na kolanach do Włodzimierza Czarzastego, aby garstkę swoich ludzi być może wprowadzić do Sejmu właśnie na listach SLD.
Liberalne i lewicowe media potrzebują kogoś, kogo mogą lansować do upadłego całymi miesiącami. Najpierw lansowały Kijowskiego, potem Petru, Frasyniuka i Biedronia. Kijowski wylądował na ławie oskarżonych za defraudację pieniędzy Komitetu Obrony Demokracji, Petru wrócił do biznesu, a Frasyniuk nic się nie zmienił od swojej politycznej klęski w 2005 r. - nadal mocny jest tylko w gębie. Paweł Kasprzak z „Obywateli RP” jest z kolei tak skrajny i zacietrzewiony, że najlepiej zupełnie go ignorować.
Donald Tusk jest zbyt doświadczonym politykiem, aby nabrać się na sztuczny miód nachalnie serwowany mu przez niektórych dziennikarzy. Dziennikarze ci byli dla niego jednak niezwykle użyteczni, gdy dla własnego kaprysu, a także po to, aby sprawdzić, na jak dalece zaawansowaną intrygę może sobie pozwolić, wypuszczał do nich różnego rodzaju plotki mające przyprawić Grzegorza Schetynę o ból głowy. Gdy zrozumiał, że Platforma Obywatelska trzyma się mocno strukturami, pieniędzmi i społecznym poparciem, a także, gdy dotarło do niego, że kilku nieudaczników mentalnie siedzących pod jego biurkiem to za mało, aby cokolwiek zbudować, zrozumiał, że nie może nie liczyć się z obecnym liderem PO i musi zakopać topór wojenny.
Nie było, nie ma i nie będzie żadnej „partii Tuska” w kontrze do Platformy. Nie było, nie ma i nie będzie żadnej „listy Tuska” w wyborach do Senatu. Donald Tusk nie obejmie też żadnym „patronatem” ani żadnego kandydata do Senatu, ani żadnego kandydata do Sejmu, ani żadnego komitetu wyborczego w całości. Tu znowu odzywa się jego wielkie polityczne doświadczenie: Były premier ma świadomość, że Polacy mają w głębokim poważaniu polityczne patronaty – casus Aleksandra Kwaśniewskiego. Albo jesteś tu cały czas, podwijasz rękawy, jeździsz po kraju, spotykasz się z wyborcami, a na czole widać pot i jesteś autentycznym liderem, którego ludzie szanują właśnie za tę robotę, albo jesteś tylko przemądrzałym starszym panem z gigantycznym ego, z którego można się pośmiać, wzruszyć ramionami, a potem i tak myśleć i robić swoje.
Panowie i Panie, którzy przez cztery lata siedzieliście pod biurkiem Donalda Tuska zamiast pracować z Grzegorzem Schetyną, możecie już spod tego biurka wyjść – Donald Tusk z was zakpił i zostawił z niczym. Wasza sytuacja jest jednak nie do pozazdroszczenia, ponieważ Grzegorz Schetyna wie, że jesteście dla niego bezużyteczni.
Komentarze