Od początku pisania tego bloga (od września 2012 r.) jak ognia staram się unikać pisania o kwestiach, które można uznać za obyczajowe. Nie będę ukrywał, że pisząc o tym czuję się niekomfortowo, krępuje mnie pisanie o tym, a ponadto uważam, że polityka, a zwłaszcza polityka poważna, oparta na rozumie, wiedzy i zdrowym rozsądku, powinna od kwestii łóżkowych trzymać się jak najdalej, ponieważ polityka to sprawy publiczne, a sprawy intymne powinny pozostać prywatne.
Gdy jednak na światło dzienne wypływają informacje o seksaferze z udziałem prominentnego polityka partii rządzącej i – przynajmniej formalnie – drugiej osoby w państwie, sprawy prywatne nie tylko stają się publiczne, ale też – jeśli są prawdziwe – zagrażają interesowi publicznemu całego państwa. Zastrzeżenie „jeśli są prawdziwe” jest konieczne, ponieważ mamy do czynienia z medium o wyjątkowo wątpliwej reputacji, ale mimo upływu czasu, informacje nie zostały w żaden sposób zdementowane, a oskarżany polityk milczy.
Tygodnik „Nie” Jerzego Urbana twierdzi, że Marszałek Sejmu Marek Kuchciński uprawiał seks z nieletnią prostytutką – Ukrainką, a były funkcjonariusz Centralnego Biura Antykorupcyjnego – jeszcze zanim podano nazwisko polityka zamieszanego w seksaferę – informował, że Biuro próbowało ów skandal zatuszować. Wydarzenia miały mieć miejsce na Podkarpaciu, a jest to region Kuchcińskiego. Ja jednak nie nazwę Kuchcińskiego „jurnym Markiem” - nie pozwala mi na to elementarna przyzwoitość i kultura osobista.
Przez 3,5 roku rządów Prawa i Sprawiedliwości w Polsce zdążyliśmy przyzwyczaić się do tego, że za tej władzy instytucje państwowe to atrapa – że atrapą jest prezydent, premier, Sejm i Senat, że wszystkie decyzje zapadają w siedzibie partii rządzącej. Nie mniej jednak, parlament istnieje, a tak poważne zarzuty wobec Marszałka Sejmu, a więc osoby, która np. tymczasowo wykonuje obowiązki prezydenta RP, gdy urząd jest opróżniony lub wtedy, gdy głowa państwa z jakichś powodów nie może pełnić urzędu, powinny być natychmiast wyjaśnione – od wpisu w mediach społecznościowych, po konferencję prasową. Jeśli doniesienia tygodnika „Nie” to bzdury – potrzebne jest natychmiastowe dementi i proces z gazetą, a jeśli są prawdziwe – niezbędna jest natychmiastowa dymisja urzędnika państwowego.
Marek Kuchciński nie lubi dziennikarzy i w ogóle nie lubi ludzi – widać to po tym, że nie organizuje konferencji prasowych w budynku Sejmu, a porusza się po nim wyłącznie w asyście kolegów z PiS lub w asyście Straży Marszałkowskiej. Wiadomo również, że gardzi ludźmi, ponieważ właśnie pogardę okazuje posłom partii opozycyjnych. To wszystko jednak nie ma kompletnie żadnego znaczenia, gdy chodzi o interes, powagę i reputację państwa – druga osoba w państwie z burdelowymi ekscesami na koncie to przecież idealne warunki do szantażu, a ten może być groźny dla wszystkich właśnie ze względu na wysoką pozycję państwową osoby, na którą jest tego rodzaju hak.
Politycy PiS traktują jednak państwo jako swoją prywatną własność i to na skalę niespotykaną od pierwszych rządów PiS z lat 2005-2007. Ich osobiste dobro jest zbieżne z dobrem państwa i społeczeństwa, a ich osobiste porażki byłyby porażkami nas wszystkich. Byłyby, ale przecież wiadomo, że politycy PiS – przynajmniej w ich mniemaniu – odnoszą wyłącznie sukcesy i zwycięstwa – zwłaszcza zwycięstwa moralne, które dla reszty cywilizacji oznaczają klęskę, ale nie dla polityków PiS. Ludzie Jarosława Kaczyńskiego złapani za rękę na gorącym uczynku, mówią, że to nie ich ręka. Marek Kuchciński złapany za sami wiecie co, powiedziałby, że to nie jego. Powiedziałby, gdyby mówił cokolwiek i gdyby był kimkolwiek więcej niż tylko nienawidzącym ludzi słupem prezesa partii-matki.
Komentarze