Szczecińscy śledczy z zamiejscowego wydziału ds. przestępczości zorganizowanej Prokuratury Krajowej wciąż nie wezwali na przesłuchanie sekretarza generalnego Platformy Obywatelskiej, mimo iż ten zrzekł się immunitetu już miesiąc temu. Gawłowski ma usłyszeć korupcyjne zarzuty.
Gawłowski wraz ze swoim pełnomocnikiem Romanem Giertychem korzystają z bierności śledczych i w najbliższy poniedziałek… sami chcą się stawić Prokuraturze Krajowej w Szczecinie. Liczą, że prokurator przesłucha polityka PO. Może to zrobić, tym bardziej że sekretarza generalnego największej partii opozycyjnej nie chroni już immunitet. Przesłuchania jednak najpewniej nie będzie.
Skąd taki wniosek? Tuż przed Bożym Narodzeniem w katowickiej prokuraturze, w swojej sprawie stawił się senator PiS Stanisław Kogut. Mimo iż śledczy zgromadzili przeciw niemu całkiem bogaty materiał dowodowy, odprawili go z kwitkiem. Czekali bowiem na rozstrzygnięcie przez Senat wniosku o zgodę na zatrzymanie i tymczasowe aresztowanie senatora. Jak wiemy, izba wyższa parlamentu na to się nie zgodziła. Decyzja Senatu spowodowała jednak, że Kogut został wezwany wreszcie do prokuratury i usłyszał zarzuty.
Z moich rozmów zarówno z politykami PO, jak i PiS wynika, że dość powszechne jest przekonanie, iż sprawa Stanisława Koguta była preludium, pewnym testem przed akcją wobec Stanisława Gawłowskiego. Dość powiedzieć, że prokurator wraz z agentami CBA wszedł do mieszkania posła PO zaledwie dwa dni po ujawnieniu sprawy senatora z PiS. Potem śledczy ze Szczecina wysłali wniosek do Sejmu o wyrażenie zgody na zatrzymanie i tymczasowe aresztowanie Gawłowskiego. Sejm zajmie się nim dopiero pod koniec lutego.
Stanisław Gawłowski miesiąc temu zrzekł się immunitetu, co sejmowa komisja regulaminowa oficjalnie stwierdziła 7 lutego. Od 10 dni śledczy mogą więc wezwać polityka, przesłuchać go i postawić zarzuty. Tak się jednak nie dzieje. Widać wyraźnie, że prokuratura czeka na decyzję Sejmu w sprawie zgody na ewentualne zatrzymanie i tymczasowe aresztowanie. Chodzi o obrazek w telewizji?
Z punktu widzenia PiS sprawa Gawłowskiego pasuje idealnie do schematu p.t. "Rozbijamy przestępcze układy z czasów 8 lat rządów PO". Gawłowski bowiem jako sekretarz generalny to formalnie człowiek numer 2 w Platformie. Poza tym przez 8 lat był wiceministrem, baronem na Pomorzu Zachodnim – w regionie, gdzie PiS nigdy nie wygrało. A na dodatek jako wiceszef resortu środowiska w 2007 roku unieważnił decyzję o wielomilionowym wsparciu dla geotermii ojca Tadeusza Rydzyka w Toruniu. No i jest wiernym druhem Grzegorza Schetyny.
Tyle że strategia prokuratury zaczęła się sypać, od kiedy sprawą zainteresowali się dziennikarze (w tym my, w Onecie). Okazało się, że wniosek prokuratury skierowany do Sejmu jest dziurawy jak ser szwajcarski. Opiera się prawie wyłącznie na zeznaniach trzech osób oskarżonych już wcześniej o korupcję. To Mieczysław O. i Łukasz L., a także Krzysztof B. Dwaj pierwsi to byli urzędnicy podległego ministerstwu środowiska Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej. Twierdzą oni, że w ramach łapówki wręczyli Gawłowskiemu w 2011 roku dwa zegarki.
Jednak prokuratorzy tych zegarków do dziś nie znaleźli, zegarek tej samej marki polityk PO rzeczywiście posiada, ale… od 2007 roku i kupiła mu go żona. Co więcej, Stanisław Gawłowski w prywatnych zbiorach znalazł zdjęcie z 2013 roku. Na nim Mieczysław O., a na jego ręku… zegarek identyczny, jak jeden z tych, które O. sam miał dać Gawłowskiemu w postaci łapówki.
W innym wątku biznesmen Krzysztof B. twierdzi, że w sierpniu 2011 roku w Koszalinie wręczył posłowi Platformy ponad 170 tys. zł łapówki. Krzysztof B. sam w 2014 roku usłyszał zarzuty korumpowania urzędnika ze Szczecina. O łapówce wręczonej Gawłowskiemu "przypomniał" sobie dwa lata później w zamian za złagodzenie kary poprzez uzyskanie statusu tzw. małego świadka koronnego.
Tyle, że tak jak w przypadku zegarków, tak i tu łapówka (żywa gotówka) nie została znaleziona, nie wiadomo, na co Gawłowski pieniądze miał wydać. Co ciekawe, wtedy gdy B. miał łapówkę wręczyć w Koszalinie, polityk przebywał na wakacjach… w Chorwacji. Smaczku całej sprawie dodaje fakt, iż Krzysztof B. jeszcze do 2014 roku był członkiem PiS.
Zupełnie osobna historia dotyczy samego wniosku prokuratury, który momentami jest napisany po prostu niechlujnie. A w sporej części jest… plagiatem. Jak ujawnił Tomasz Skory z RMF FM, prokuratorzy bez podania źródła po prostu przepisali całe fragmenty komentarza do Kodeksu Karnego autorstwa prof. Andrzeja Marka. Na ironię zakrawa fakt, iż Gawłowski ma usłyszeć m.in. zarzut… popełnienia plagiatu w swojej pracy doktorskiej.
Jeszcze bardziej kuriozalna wydaje się sprawa zarzutu dotyczącego rzekomego ujawnienia przez Gawłowskiego informacji niejawnej osobie nieuprawnionej. Sejmowi prawnicy z Biura Analiz Sejmowych wytknęli w swojej opinii, iż śledczy w tym punkcie powołują się na... nieistniejące przestępstwo.
Z nieoficjalnych informacji jakie dobiegają do nas z prokuratury wynika, że autorzy wniosku w sprawie zatrzymania i aresztowania polityka Platformy mogą próbować chwytać się ostatniej deski ratunku, czyli utrącenia pełnomocnika Stanisława Gawłowskiego, którym od kilku tygodni jest mec. Roman Giertych. On sam kilka dni temu na Twitterze napisał: "W Prokuraturze Krajowej narada jak mnie wyłączyć ze sprawy Gawłowskiego. Kochani Prokuratorzy! Nie kombinujcie, bo jeszcze bardziej się skompromitujecie. No i warto poprawić szczelność narad".
O co chodzi? Z moich informacji wynika, że wspomniany wyżej Krzysztof B. miał zeznać w ostatnich tygodniach (już po tym, gdy sprawę Gawłowskiego wziął na warsztat Roman Giertych), iż on sam w 2014 roku zgłosił się do mecenasa Giertycha i poprosił, by ten został jego pełnomocnikiem.
Giertych miał odmówić, ale podobno – według B. – miał mu na odchodnym udzielić "porady prawnej" w stylu "idź i przyznaj się, że wręczyłeś łapówkę". Giertych niczego takiego nie pamięta. Prokuratorzy to zeznanie mogą jednak wykorzystać i próbować udowodnić, że Giertych w roli obrońcy Stanisława Gawłowskiego staje w sytuacji konfliktu interesów. Gdyby rzeczywiście prokuratorzy rozważali taki wariant taktyczny, świadczyłoby to, iż zdają sobie sprawę, że materiał dowodowy jest po prostu słabiutki.
Na koniec wracam do tego, po co prokuraturze możliwość zatrzymania i aresztowania Gawłowskiego. We wniosku skierowanym do Sejmu podkreślają, że istnieje obawa matactwa. To jeszcze raz… Gawłowski miał przyjąć łapówki w 2011 roku, czyli 7 (!) lat temu. Sprawa została upubliczniona już blisko dwa miesiące temu. Jeśli sekretarz generalny PO chciałby mataczyć, już dawno by to zrobił.
Ale może rzeczywiście chodzi o obrazek w telewizji.
***
Komentarze