Gdy prezes partii rządzącej państwem, ale będącej w mniejszości w 15 z 16 sejmików województw oraz będącej daleko od fotela prezydenta wszystkich dużych polskich miast zapowiada zmiany w ordynacji wyborczej do samorządów, każdemu, kto wie, że 2+2=4 musi zapalić się czerwona lampka.
W samej kadencyjności wójtów, burmistrzów i prezydentów nie ma nic złego. Dwie kadencje, czyli 8 lat pracy na takim stanowisku, to wystarczająco długo, żeby od A do Z przeprowadzić każdy sensowny projekt, który pozytywnie odczują członkowie lokalnej społeczności.
Problem polega na tym, że PiS pod pretekstem wprowadzenia kadencyjności może chcieć wyeliminować z polityki samorządowej tych, z którymi od lat nie potrafi wygrać wyborów według obecnie obowiązujących przepisów. Partia Jarosława Kaczyńskiego ma obsesję na punkcie absolutnej centralizacji władzy w każdym obszarze. Jeśli dołożymy do tego próbę odwołania prezydent Łodzi przy pomocy CBA oraz taką samą próbę podjętą najpierw przez CBA, a teraz przez wojewodę wobec prezydenta Lublina, wszystko układa się w logiczną, choć jednocześnie absurdalną całość.
Platforma Obywatelska od zawsze jest bardzo silna w samorządach. Swoją pozycję w tym obszarze zawdzięcza nie tylko dobrym kandydatom, których popierała w wyborach, ale także Grzegorzowi Schetynie, który najpierw jako sekretarz generalny PO, a potem jej I wiceprzewodniczący bardzo troszczył się o samorządy i dbał o to, aby Platforma była tam silna. Odniósł na tym polu wielkie sukcesy – zwłaszcza na Dolnym Śląsku. Dziś Grzegorz Schetyna jest przewodniczącym PO i jestem przekonany, że będzie o samorządy walczył jak lew, ponieważ je kocha i rozumie. Nie, nie przesadziłem – tak jest naprawdę.
O tym, że wojna z Grzegorzem Schetyną jest nieopłacalna, przekonało się już wielu. Jarosław Kaczyński będzie następny.
Komentarze