Wczoraj były burmistrz Ursynowa, a obecnie warszawski radny Piotr Guział - inicjator drugiego już referendum nad odwołaniem prezydent stolicy Hanny Gronkiewicz-Waltz ogłosił na konferencji prasowej, że nie złoży wniosku o przeprowadzenie referendum, choć twierdził, że zdobył więcej podpisów niż było wymagane. Poniósł zatem jeszcze większą klęskę niż przy pierwszej próbie odwołania Gronkiewicz-Waltz podjętej w 2013 r. Wtedy przynajmniej referendum odbyło się, ale było nieważne z powodu zbyt małej frekwencji.
Powodów porażki z tegoroczną inicjatywą referendalną może być kilka. Po pierwsze – podpisów może być za mało. Po drugie – może podpisów nawet jest dużo, ale były zbierane niechlujnie więc spora ich część odpadnie przy weryfikacji. Po trzecie – być może do inicjatorów odwołania prezydent dotarło, że nawet gdyby do jej odwołania doszło, to PiS – wiedząc, że nie ma szans wygrać wyborów – wprowadzi do miasta swojego komisarza na dwa lata pozostałe do wyborów samorządowych.
Tak czy inaczej – dobrze, że referendum nie będzie, bo źle stałoby się, gdyby polityczne pieniactwo i warcholstwo Guziała, który w wyborach na prezydenta Warszawy uzyskał ledwie jednocyfrowy wynik, znowu mąciło w głowach mieszkańców miasta.
To jednak nie tylko porażka Piotra Guziała, ale także Nowoczesnej. Politycy tej upudrowanej i tekturowej formacji jeszcze niedawno domagali się od Hanny Gronkiewicz-Waltz „honorowej dymisji” i twierdzili, że przez kłopoty związane z reprywatyzacją straciła ona swój mandat do rządzenia stolicą. Jak widać po porażce ze zbieraniem podpisów, warszawiacy nie mają takiego wrażenia. Paweł Rabiej, który postanowił zrobić karierę na tym, że jest gejem i bardzo chce być prezydentem Warszawy, będzie musiał poważnie się nad sobą zastanowić.
Komentarze