Minister obrony narodowej Antoni Macierewicz uczynił farsę z pamięci o tych, którzy zginęli w katastrofie lotniczej 10 kwietnia 2010 r. Robił to zresztą na długo przed objęciem MON, ale dziś ma to wymiar szczególny i jest szczególnie przerażające.
Macierewicz zdecydował, że na wszystkich uroczystościach państwowych z udziałem wojskowej asysty ma być odczytywany apel smoleński, gdzie ofiary katastrofy komunikacyjnej są „poległymi”, jak ci, którzy walcząc na wojnie zapłacili cenę własnej krwi i własnego życia.
Już wiadomo, że efektem spotkania z szefem MON jest uzgodnienie tekstu jakiegoś apelu, który ma być odczytany na tegorocznych obchodach Powstania. Treści apelu nie znamy, szef MON na konferencji prasowej nie odpowiadał na pytania dziennikarzy, a nawet zabronił odpowiadać powstańcom. Zamiast tego, oskarżył media o manipulacje.
Macierewicz zdecydował, że na wszystkich uroczystościach państwowych z udziałem wojskowej asysty ma być odczytywany apel smoleński, gdzie ofiary katastrofy komunikacyjnej są „poległymi”, jak ci, którzy walcząc na wojnie zapłacili cenę własnej krwi i własnego życia.
Nie ma racjonalnych podstaw, by tragiczne wydarzenia sprzed sześciu lat były mieszane do obchodów rocznic ważnych i tragicznych sprzed lat kilkudziesięciu, które miały charakter wojny i walki z bronią w ręku.
Ponieważ racjonalizm nie jest cechą dominującą obecnego prezydenta i rządu, a szczególnie ministra obrony narodowej, postanowiono, że katastrofa smoleńska zostanie „doklejona” do obchodów rocznicy Powstania Warszawskiego z 1944 roku, które odbywają się w Warszawie 1 sierpnia. Na nic zdały się prośby uczestników Powstania, by nie mieszać 1 sierpnia 1944 z 10 kwietnia 2010. Minister Macierewicz nie zmienił zdania, ale świadomy kryzysu, który wywołał swoją smoleńską obsesją, zaprosił dziś powstańców do siebie na dywanik. Pokazuje to zresztą jego szacunek dla tych 85-90-letnich schorowanych ludzi, którzy w upale musieli maszerować do ministra, choć to minister powinien pójść do nich.
Już wiadomo, że efektem spotkania z szefem MON jest uzgodnienie tekstu jakiegoś apelu, który ma być odczytany na tegorocznych obchodach Powstania. Treści apelu nie znamy, szef MON na konferencji prasowej nie odpowiadał na pytania dziennikarzy, a nawet zabronił odpowiadać powstańcom. Zamiast tego, oskarżył media o manipulacje.
Macierewiczowi nie udało się zakończyć kryzysu, który sam wywołał. Udało mu się za to podzielić uczestników wydarzeń z 1944 roku. Udało się mu coś jeszcze: Obrazić zarówno tych, którzy zginęli w Powstaniu Warszawskim, jak i tych, którzy zginęli w katastrofie lotniczej. Macierewicz zignorował nawet prośbę córki zmarłej w katastrofie pary prezydenckiej, by tych wydarzeń ze sobą nie łączyć.
Głosu w tym sporze nie zabrał także Jarosław Kaczyński, choć ma on dziś w Polsce władzę absolutną nad prezydentem, premier i ministrami i mógł przerwać jednym zdaniem ten przykry absurd. Nie chciał czy nie mógł? Czy jego bierność w tej sprawie oznacza, że jest w jakiś sposób uzależniony od Antoniego Macierewicza? Jedno jest pewne: Apel smoleński jest jak kukułka w zegarze, a ofiary katastrofy nie zasłużyły na takie traktowanie.
Komentarze