Zjednoczona Lewica, czyli
Miller, Palikot i jeszcze jakieś resztki innego politycznego
planktonu, reklamuje się, jako ta siła, która może powstrzymać
marsz Jarosława Kaczyńskiego do władzy.
Leszek Miller i bardzo duża
część Sojuszu Lewicy Demokratycznej bardzo chcą koalicji z Prawem
i Sprawiedliwością. Widać to od dawna, ale najlepiej było to
widoczne między I, a II turą ostatnich wyborów prezydenckich.
Miller i jego zausznicy szydzili z prezydenta Bronisława
Komorowskiego, co było równoznaczne z poparciem Andrzeja Dudy przed
ostatecznym głosowaniem.
Krew Barbary Blidy, za
śmierć której moralną odpowiedzialność ponosi Jarosław
Kaczyński i jego ludzie, już dawno wyschła. Działacze SLD są tak
wygłodniali, że zrobią wszystko, by dostać chociaż resztki ze
stołu. Leszek Miller był dogadany z Donaldem Tuskiem na koalicję
po nadchodzących wyborach parlamentarnych, ale Tusk niespodziewanie
wyjechał do Brukseli, a Miller został na lodzie. Wtedy poszedł do
Kaczyńskiego. Głód działaczy Sojuszu na wejście do rządu wzrósł
jeszcze bardziej po katastrofalnych dla tej partii ostatnich wyborach
samorządowych. Na poziomie sejmików województw, partia Millera w
dniu wyborów miała zaledwie 28 radnych. Dziś ma pewnie jeszcze
mniej.
Zjednoczona Lewica jest
tworem czysto wyborczym – obliczonym na zdobycie poselskich
mandatów, a wraz z nimi diet. Jeśli ta koalicja wyborcza przekroczy
ośmioprocentowy wyborczy próg, rozpadnie się na mniejsze byty –
Miller będzie chciał dogadać się z Kaczyńskim, a Janusz Palikot
zostanie sam albo dogada się z Platformą Obywatelską.
Zjednoczona Lewica nie zatrzyma marszu Jarosława Kaczyńskiego do władzy. Tak, jak nie zatrzymała marszu Andrzeja Dudy do prezydentury.
Komentarze