Stało się – zostałem przyjęty na I rok studiów I stopnia – na kierunek administracja. Jadę tam we wtorek i zostanę do piątku. Przynajmniej na początku pewnie będę wracał do domu na weekend, ale jeśli trafi się jakaś impreza, mogę zostać w akademiku na weekend. Początki zawsze są najtrudniejsze, bo nie wiadomo, gdzie iść, kogo zapytać o drogę, poprosić o pomoc.
Będę na nowym terenie więc nie mam zamiaru się wychylać. Plan jest taki, żeby po prostu robić swoje. Bez fajerwerków. Wiem, że dla własnego dobra nerwy muszę schować do kieszeni. Jak mnie ktoś wkurwi, w samotności dam upust negatywnym emocjom i zaklnę sobie na głos.
W kontaktach z ludźmi mam zamiar być otwarty i życzliwy, ale jednocześnie asertywny. Gdy sytuacja będzie napięta, zapytam kogoś „Mam być miły czy szczery?” - to podobno powinno wystarczyć.
W środę po południu dostałem maila z zaproszeniem na Dni Adaptacyjne, które odbędą się w najbliższy poniedziałek o 10-tej. Pewnie pojechałbym tam, gdybym mieszkał w tym samym mieście, ale jeśli mam jechać 40 km w jedną stronę, nie ma to sensu. Wiadomość została zatytułowana „zaproszenie”, ale na końcu napisali, że obecność obowiązkowa. Gdy słyszę „obecność obowiązkowa”, od razu mam ochotę odpowiedzieć „nie mam takiego wrażenia”.
Chciałbym mieć uśmiech Grzegorza Schetyny.
Komentarze