Jeśli ktoś uważa siebie za przeciwnika PiS, zwolennika opozycji, tolerancyjnego zwolennika otwartości, jest miłośnikiem liberalnej demokracji i chce sam decydować o sprawach, które go dotyczą – 12 lipca weźmie udział w głosowaniu w II turze wyborów prezydenckich i poprze Rafała Trzaskowskiego. Jeśli tego nie zrobi, tak czy inaczej poprze Andrzeja Dudę, co będzie stanowiło akceptację wszelkich dotychczasowych zwyrodnień obecnej ekipy oraz zgodę na wszelkie nowe nadużycia.
Wiem, że po klęsce opozycji w wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2019 i potwornie wymęczonym zwycięstwie opozycji w wyborach do Senatu, gdzie przewaga nad PiS jest przecież minimalna, na hasło „jedność albo śmierć” wielu może reagować alergicznie. Wiem, że wielu zbrzydło słyszeć, że te wybory są najważniejsze od tych z 4 czerwca 1989 roku i słuszna jest teza, że skoro każde kolejne są najważniejsze to siłą rzeczy waga tego, co najważniejsze drastycznie maleje, a z nami wszystkimi chyba jest coś nie tak.
Co kilka lat los daje nam jednak szansę, aby naprawić własne błędy popełnione przy okazji poprzednich wyborów – błądzić jest rzeczą ludzką. Ważne, aby uczyć się na błędach, choć akurat nauka na błędach własnych prawie zawsze jest bolesna. 12 lipca będziemy mieli okazję naprawienia błędu popełnionego 24 maja pięć lat wcześniej, ponieważ to właśnie tamtego dnia Andrzej Duda wygrał II turę wyborów prezydenckich i stał się prezydentem-elektem, a 6 sierpnia oficjalnie objął urząd składając ślubowanie przed Zgromadzeniem Narodowym.
Nie życzę źle, żadnemu opozycyjnemu kandydatowi na głowę państwa w I turze głosowania. Trendy, tendencje i nastroje są jednak jednoznaczne – po stronie opozycji faworytem jest Rafał Trzaskowski i tylko z nim Andrzej Duda może przegrać. Jestem realistą, staram się twardo stąpać po ziemi i nie chcę was mamić, że nie wiadomo, że może jednak Hołownia lub Kamysz mają jakiś ogromny tajny elektorat, który nie ujawnił się przez ponad pół roku, ale ujawni się teraz. Tak się nie stanie. Taki scenariusz mógłby stać się rzeczywistością tylko wówczas, gdyby od Rafała Trzaskowskiego odwrócili się najtwardsi zwolennicy jego i Platformy Obywatelskiej.
Wiem, że kandydaci, którzy zakończą wyborcze zmagania 28 czerwca nie będą mieli żadnego osobistego interesu w tym, aby cokolwiek ułatwiać Rafałowi Trzaskowskiemu. W mediach społecznych już jakiś czas temu widziałem deklaracje zwolenników Roberta Biedronia, że oni – podobnie jak w 2015 roku – w 2020 również nie wezmą udziału w głosowaniu w II turze. Domyślam się, że wypowiedź samego Szymona Hołowni o tym, że głos na Trzaskowskiego jest głosem na Dudę, Dudzie nie zaszkodzi. Liczę jednak na to, że w większości z nas będzie więcej roztropności i mniej zacietrzewienia.
W czasach, gdy przewodniczącym Platformy Obywatelskiej był Grzegorz Schetyna wielokrotnie czytałem w mediach społecznościowych, że nie jest akceptowany i że potrzebna jest zmiana pokoleniowa w tej formacji. Czytałem, że wielu dopiero wtedy poprze Platformę i dopiero wtedy Prawo i Sprawiedliwość przegra wybory. 29 stycznia szefem partii został Borys Budka, a 12 lipca prezydentem naszego kraju może zostać Rafał Trzaskowski. Wtedy albo wcale – przez bardzo długi czas nie będzie kolejnej szansy na zmianę głowy państwa, a porażka Rafała Trzaskowskiego na dekadę zakwestionuje sens dopuszczania świeżej krwi do władzy w partiach politycznych. Samych polityków zaś może zniechęcić do częstych i swobodnych kontaktów z obywatelami, ponieważ mają poczucie, że dobrze wykonują swoją pracę i chcieliby zostać docenieni.
Źródło zdjęcia: https://www.flickr.com/photos/piechotko/448725824 |
Komentarze