Nie chodzi mi bynajmniej o temperaturę powietrza. Oto bowiem już 6 lub 7 maja okaże się czy Jarosław Gowin po wielu niemądrych, szkodliwych i wstrętnych zagrywkach zachowa się przyzwoicie i zablokuje korespondencyjną hucpę służb specjalnych zarządzanych przez Mariusza Kamińskiego zwaną mylnie wyborami prezydenckimi, a przygotowywaną również przez Jacka Sasina, którego sukcesów w życiu publicznym nikt nie zna.
Rzecz jasna, nie chodzi tylko o Jarosława Gowina, ale także, a może przede wszystkim o sześcioro posłów jego partii. W sumie ma ich w klubie Prawa i Sprawiedliwości aż osiemnastu, ale z dobrze poinformowanych źródeł wiem, że „pewnych” jest sześciu. Sześciu to dokładnie tylu, ilu wystarczy do zablokowania ustawy PiS, gdy wróci z Senatu – oczywiście, przy założeniu, że posłowie opozycji zagłosują w komplecie. Oznacza to, że wszystko będzie wisiało na włosku do ostatniej chwili.
Jeśli korespondencyjna zabawa Sasina i Kamińskiego jednak się odbędzie, implikacje polityczne będą ogromna, a obserwowanie ich oraz ich analizowanie – przynajmniej dla mnie – będzie tym, co lubię najbardziej, w czym doskonale się czuję i w czym podobno jestem bardzo dobry. Oto bowiem, jeśli w maju – dziesiątego lub któregokolwiek innego dnia dojdzie do głosowania, nic nie będzie uczciwe i nic nie będzie legalne, ale nie ma już dziś w Polsce organu, który tę nieuczciwość i nielegalność poświadczy urzędową pieczątką. Wyznaczenie przez prezydenta Andrzeja Dudę komisarza Sądu Najwyższego w postaci Kamila Zaradkiewicza, oznacza falę odejść sędziów i rychłą pacyfikację tej instytucji na wzór TK Przyłębskiej nawet, jeśli Zaradkiewicz będzie komisarzem tylko przez chwilę, a docelowo I Prezesem SN zostanie ktoś inny. Nie ma zatem możliwości, aby SN uznał protesty wyborcze i stwierdził nieważność kopertowego przekrętu.
Kolejna istotna kwestia to frekwencja. Gdyby była niska, legitymacja Andrzeja Dudy do mieszkania w Pałacu Prezydenckim przez kolejne 5 lat będzie żadna i może wytworzyć się społeczna fala oburzenia, która zmiecie Dudę ze sceny, a Jarosława Kaczyńskiego zmusi do daleko idących ustępstw wobec opozycji – oczywiście pod warunkiem, że opozycja będzie w tej sprawie prezentowała jednolite stanowisko. Jeśli jednak frekwencja przekroczy 40%, fali społecznego oburzenia nie spodziewam się. W pierwszym wariancie też owa fala jest mało prawdopodobna, ponieważ zaledwie pół roku temu były wybory, w których opozycja wypadła wyraźnie gorzej niż władza.
W maju może się również rozstrzygnąć przyszłość opozycyjnych partii politycznych. Dziś nie wiemy, jak zwolennicy Władysława Kosiniaka-Kamysza zareagują na to, że zamierza pozostać kandydatem w czymś dziwnym organizowanym przez nieudaczników i służby specjalne, choć wiadomo, że wyciekło coś, co politycy PiS nazywają kartami wyborczymi, a sympatycy PiS zdają się tym czymś handlować. Jak zareagują na to wyborcy PSL? Zobaczymy być może już w maju. Sfałszowanie wyborów będzie w takich warunkach niezwykle łatwe, a mimo to Szymon Hołownia dumnie ogłosił, że zamierza te sfałszowane wybory wygrać? Jak? Tego nie ujawnił. Robert Biedroń też nadal kandyduje, ale zdaje się, że w ogóle polska polityka obchodzi go niewiele. Polityk ten na pewno nie jest dziś autem swojego środowiska.
Zachowanie Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, która ogłosiła, że nie startuje, ale też nie wycofa się z kandydowania, sprowadziło jej notowania na poziom żałosnych 4%, a Platforma Obywatelska straciła już 12% i dziś ma 20% poparcia, gdy w ostatnim dniu kadencji Grzegorza Schetyny notowała społeczne poparcie na poziomie 32%. Nie jest to wina przewodniczącego Borysa Budki, ale to na jego barkach spoczywa odpowiedzialność za naprawienie szkód wyrządzonych przez Kidawę. Jeśli mu się nie uda, będzie ostatnim liderem PO w jej prawie dwudziestoletniej historii.
Równie ciekawe wydaje się to, czy Krzysztof Bosak będzie potrafił uruchomić migrację w stronę Konfederacji choćby części wyborców PiS i czy przełoży się to na trwały wzrost poparcia dla tej formacji, a trwały spadek poparcia dla partii Jarosława Kaczyńskiego.
Komentarze