Dla pasjonata polityki, który traktuje poważnie nie tylko swoją pasję, ale również politykę jako taką oraz dla człowieka, który ceni sobie rozum, logikę i zdrowy rozsądek, dzisiejszy dzień jest szczególnie radosny. Oto bowiem wydawca tygodnika „Wprost” poinformował, że definitywnie kończy wydawanie papierowej wersji gazety. Zasłaniał się kłopotami gospodarczymi po epidemii koronowirusa, ale, jeśli spojrzymy na wyniki sprzedaży i zobaczymy, że ostatnio schodziło tylko ok. 14.000 egzemplarzy, wiadomo, że to jest zwyczajna likwidacja, a epidemia jest jedynie bardzo wygodnym pretekstem do pozbycia się kłopotu i zwolnienia ludzi.
Nie dziwi mnie, że tygodnik „Wprost” kończy żywot w takim stylu. Od dobrych kilku lat było to bowiem pismo politycznych plotek lub wyssanych z palca bzdur. Specjalizowała się w tym Joanna Miziołek. Nie policzę, ile razy musiałem w prywatnych rozmowach z politykami Platformy Obywatelskiej weryfikować jej sensacyjne rewelacje. Często pojawiały się one z takim natężeniem, że przez kilka dni rozmawiałem z posłami PO tylko o tym. Aż mi było głupio, że zawracam im głowę, ale pasja analityczna była silniejsza. Bardzo doceniam to, że byli cierpliwi w odpowiadaniu na moje pytania i dopytywaniu o szczegóły. Dzięki takim rozmowom dużo się nauczyłem.
To nieprawda, że papierowe gazety zabija internet czy konkretnie media społecznościowe. Zabija je cynizm, głupota i lenistwo ludzi w nich pracujących, którzy sami siebie nazywają dziennikarzami, choć ich dziennikarstwo sprowadza się do szukania sensacji za wszelką cenę i pisania infantylnych bajek byle się sprzedawało lub po prostu byle się klikało. Nie jestem jednak naiwny i nie spodziewam się, aby upadek tygodnika „Wprost” był przestrogą dla innych, że jeśli będą postępować jak Joanna Miziołek, to skończą jak ona – na bruku i będąc pośmiewiskiem wśród parlamentarzystów.
Nie mam też złudzeń, że agonia „Wprost” będzie otrzeźwieniem dla intrygantów pracujących w innych redakcjach. Dziennikarze nie przestaną używać legitymacji prasowej do załatwiania swoich interesów. I nie przestaną wmawiać nam wszystkim, że chodzi o zasady, o wartości i to dla dobra nas wszystkich. Jest jednak jakaś niewielka szansa na to, że odbiorcy treści, czyli my wszyscy, zaczniemy doceniać jakość, a sensacyjność będzie powodowała u nas jedynie obojętne wzruszenie ramionami.
Komentarze