Nie ma co ukrywać: Dla pasjonata polityki, który w normalnych warunkach zaczynał i kończył dzień na sprawdzaniu „co tam panie w polityce”, poświęcał czas na analizy wydarzeń lub konkretnych wypowiedzi, obecny stan politycznego zawieszenia, letargu, zwolnienia i o wiele za długiego długiego weekendu jest największą karą, jaka mogła go spotkać – przy założeniu, że nikt mi nie zabierze piwa stojącego w lodówce.
Epidemia i związana z nią kwarantanna kiedyś się skończą – podejrzewam, że w sam raz na 10 maja, ale bardzo chciałbym nie mieć racji. Zdaję sobie sprawę, że rozważania o powrocie do normalnej polityki są mocno ryzykowne, gdy nie znamy ani ostatecznego terminu wyborów prezydenckich, ani tym bardziej ich wyniku, ale pamiętajmy, że prezydent nie był, nie jest i nie będzie w Polsce postacią pierwszoplanową, ponieważ konstytucyjna konstrukcja ustrojowa wyraźnie przechyla ciężar władzy, a zatem również odpowiedzialności w stronę Prezesa Rady Ministrów.
Przewodniczący Platformy Obywatelskiej ma dużo większy komfort funkcjonowania w polityce niż jego poprzednik Grzegorz Schetyna. Z kilku powodów: Po pierwsze – nie ma w tej chwili żadnej struktury społecznej, z którą Budka musi się liczyć, bo Komitet Obrony Demokracji upadł pod ciężarem złodziejstwa Mateusza Kijowskiego, a „Obywatele RP” tak bardzo zniechęcili do siebie szeroką opinię publiczną, że z Pawłem Kasprzakiem nikt poważny nie chce rozmawiać nawet przypadkiem i przy okazji. Grzegorz Schetyna musiał zmarnować mnóstwo czasu na rozmowy z obydwoma panami, ponieważ obligowała go do tego zarówno presja społeczna i medialna, jak i presja wewnątrz jego własnej partii, choć zapewne od początku wiedział, że nic z tego nie będzie, ponieważ pomysły Kijowskiego i Kasprzaka sprowadzały się do tego, aby oddać im pieniądze Platformy i siedzieć cicho, a oni pokażą wszystkim, jak się pokonuje Jarosława Kaczyńskiego.
Na korzyść lidera PO będzie działało także całkowite bankructwo lewicy, które od dłuższego czasu wszyscy mamy okazję obserwować. Nie sisali się państwo, którzy są samozwańczą nową jakością i nawet pochlebstwa z kanapowej redakcji okulistycznej nie wypełnią treścią czegoś, co jest taką wydmuszką, że aż ludzie pojęcie przechodzi, a jak jeszcze pani rzeczniczka lewicy ze dwa razy się odezwie, znowu mogą znaleźć się pod wyborczym progiem. Nie ma też kandydata na prezydenta, który czytelniej pokazuje, że ani na kandydowanie, ani na wygranie wyborów ochoty nie ma niż Robert Biedroń.
Władysław Kosiniak-Kamysz, zwany dla jaj tygrysem, też nie błyszczy w czasie wirusowego kryzysu tak, aby po kryzysie móc być dla kogokolwiek alternatywą wobec kogokolwiek, choć oczywiście nadal odzywają się w naszym kraju „liderzy opinii”, którzy w prezesie PSL widzą kandydata na prezydenta, premiera i prymasa jednocześnie. Intuicja i doświadczenie w analizach politycznych podpowiadają mi, że to znak, iż Borys Budka – podobnie jak wcześniej Grzegorz Schetyna – nie poszedł z mediami na żadne układy.
Otwarta jest kwestia powirusowej kondycji Konfederacji, ponieważ to może pójść zarówno w stronę racjonalnej prawicowości, jak i w stronę brunatnej zgnilizny.
Wielkim plusem polityki w ogóle jest to, że dziś już nikt nie orientuje się na Donalda Tuska. Bardzo ucieszyłem się, gdy obserwując niedawne wybory przewodniczącego Platformy Obywatelskiej, docierały do mnie głosy, że nie pozwolono Tuskowi się wtrącać. To na pewno umocniło całą partię i w niedalekiej przyszłości może przynieść bardzo wymierne korzyści.
Komentarze