Prawo i Sprawiedliwość – jak żadna inna partia polityczna w naszym kraju – do perfekcji opanowało umiejętność budowy mitów, które pozwalają zawładnąć zbiorową wyobraźnią dla osiągnięcia bardzo wymiernych korzyści politycznych. Tak było w 2001 roku, gdy Lech i Jarosław Kaczyński budowali tę partię i ten drugi wykreował tego pierwszego na szeryfa walczącego ze zgnilizną postrywinowskiego Sojuszu Lewicy Demokratycznej i udało się – Lech Kaczyński najpierw został prezydentem Warszawy, a potem głową państwa. Nic to, że za jego kadencji w fotelu gospodarza stolicy nie zrealizowano żadnej prorozwojowej inwestycji, bo szeryf panicznie bał się rozpisywać przetargi, a jeszcze bardziej bał się potencjalnej korupcji przy wyborze ofert.
Budowę mitu z sukcesem powtórzono w 2005 roku, gdy podzielono Polaków na liberalnych i solidarnych, aby obrzydzić tych pierwszych spod szyldu Platformy Obywatelskiej i zakończyło się to sukcesem, ponieważ PiS zdobyło większość w Sejmie i Senacie, gdy ludzie przestraszyli się pustej lodówki z wyborczego spotu. Był wtedy nawet przez chwilę premierem Kazimierz Marcinkiewicz, ponieważ bracia Kaczyńscy obawiali się, że Lech nie zostanie prezydentem, gdy wcześniej Jarosław stanie na czele rządu. Kto wie, jak wyglądałaby dziś Polska, gdyby wejście ABW do Domu Barbary Blidy nie zakończyło się jej śmiercią – Polacy mogliby zaakceptować na wiele lat sytuację, w której dwaj bracia zajmują dwa kluczowe stanowiska, a marszałkiem Sejmu jest „trzeci bliźniak” Ludwik Dorn.
Kolejną udaną próbę budowy mitu podjęto w 2015 roku, gdy najpierw wmówiono mieszkańcom naszego kraju, że prezydent Bronisław Komorowski jest starszym panem ze strzelbą i wąsami, a potem, że mężem stanu jest Andrzej Duda i że to właśnie on powinien zastąpić myśliwego w prestiżowej lokalizacji przy Krakowskim Przedmieściu. Próbę tę znowu skutecznie powtórzono kilka tygodni później, gdy Polacy uznali, iż ich coraz bardziej zachodni standard życia świadczy o tym, że Polska jest w ruinie, a panaceum na rozkład ojczyzny miała być Beata Szydło w fotelu premiera i Antoni Macierewicz jako szef MON.
Druga kadencja rządów PiS to już zmęczenie władzy władzą i przedstawicieli władzy sobą nawzajem, choć ja nie jestem na tyle arogancki i lekkomyślny, aby uznać, że w wyborach parlamentarnych w 2023 roku Prawo i Sprawiedliwość na pewno straci władzę. Wystarczy być spostrzegawczym nawet w minimalnym stopniu, aby wiedzieć, że po 2015 roku Jarosław Kaczyński skutecznie zakwestionował reguły tak oczywiste, jak to, że po środzie jest czwartek. Zmęczona władza potrzebuje mitu, aby złapać oddech. Premier Mateusz Morawiecki co prawda jest mitomanem, ale na ojca narodu się nie nadaje przez swoją sztuczność, sztywność i miliony złotych na kontach. Poza tym, jest patologicznym kłamcą i w prywatnych rozmowach nie bronią go nawet politycy jego zaplecza.
Epidemia koronawirusa zmieniła tempo biegu polityki, wywróciła agendę wszystkich jej uczestników. Jarosław Kaczyński przez osiem lat pozostawania w opozycji zbudował dla swojej partii potężne zaplecze eksperckie i nie żałował na to pieniędzy z partyjnych zasobów. Ci ludzie natychmiast podpowiedzieli mu, że w obliczu zagrożenia o medycznym podłożu minister zdrowia Łukasz Szumowski może być męską wersją Beaty Szydło sprzed czasu, gdy wrzeszczała na sejmowej mównicy, że ona i jej kumple słusznie wypłacili sobie nagrody z pieniędzy wszystkich obywateli. Dziennikarze znowu połknęli tę ściemę i dzielnie wspierają PiS w budowaniu \u opinii publicznej przekonania, że Szumowski uchroni ich przed zarazą. Jest to potwornie niesmaczne i niemoralne w sytuacji, gdy pielęgniarkom i lekarzom brakuje maseczek, gogli, rękawiczek i fartuchów chroniących przed zakażeniem.
Czy wyborczy finał tej operacji znowu zepchnie rozum do defensywy? To zależy od nas wszystkich.
Komentarze