Umiejętność zmiany przywództwa w partii i zrobienie tego według demokratycznych procedur jest siłą Platformy Obywatelskiej. Jako pasjonat polityki, który uwielbia analizować to, co się w polityce dzieje oraz jako członek PO nie mogę nie odnieść się do każdej z kandydatur na szefa naszej partii w kadencji 2020-2024, a kandydatów jest aż sześcioro i mają różne znaczenie.
Bogdan Zdrojewski jest tym kandydatem, którego chce w tych wyborach on sam, jego żona i garstka osób kompletnie pogubionych w wewnątrzpartyjnych nastrojach. Swoją kandydaturę zgłosił już 14 października – publicznie i w paskudny sposób atakując szefa partii Grzegorza Schetynę. Sądził zapewne, iż przeciwnicy Schetyny rzucą się do popierania go, a okazało się coś zupełnie innego i został ze swoją kandydaturą jak Himilsbach z angielskim. Zdrojewski jest ponadto kandydatem, który od niemal dwudziestu lat „jedzie” na swojej coraz bardziej wyblakłej i zbutwiałej legendzie z czasów, gdy był prezydentem Wrocławia, ale w pracy dla Platformy Obywatelskiej nie ma zwyczaju się przemęczać. Sądzę, iż głównym motywem jego startu była chęć zemsty za to, że nie mógł kandydować na drugą kadencję do Parlamentu Europejskiego.
Bartłomiej Sienkiewicz dopiero przed chwilą zapisał się do Platformy Obywatelskiej, a już chce zostać jej szefem. To samo w sobie jest niepoważne, ale problem PO z tym panem polega na czymś innym: To jego niekompetencja jako szefa MSW w rządzie Donalda Tuska przyczyniła się do skuteczności procederu nagrywania polityków w restauracjach, co potwornie osłabiło tę partię na wiele lat. Człowiek honoru po takim blamażu strzelił by sobie w łeb.
Joanna Mucha kandyduje, choć nikt za nią nie stoi. W partii znana jest z tego, że gra wyłącznie na siebie, nie liczy się z nikim i niczym. Szerszej opinii publicznej znana jest z kolei z tego, że jako Minister Sportu nie miała pojęcia o dziedzinie, którą kieruje i skoncentrowała się na wprowadzaniu żeńskiej końcówki „ministra” - ku ekstazie skrajnie feministycznych środowisk. Ostatnio zabłysnęła brutalną, publiczną i bezrozumną krytyką Grzegorza Schetyny, która świadczyła o tym, że tej pani los partii i jej wizerunek zewnętrzny kompletnie nie obchodzą. Nie jest tajemnicą, że jeszcze całkiem niedawno marzyła o skrajnie lewicowej formacji tworzonej wspólnie z Joanną Scheuring-Wielgus.
Bartosz Arłukowicz kandyduje na szefa naszej partii, ponieważ został powszechnie doceniony (również przeze mnie) za dynamizm i profesjonalizm własnej kampanii indywidualnej w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Jego kampania – obok kampanii Andrzeja Halickiego – była przeprowadzona wręcz modelowo. Mój problem z Arłukowiczem polega na tym, że przed kampanią do PE zmarnował kilka miesięcy na zajmowanie się jakimiś infantylnymi naklejkami z napisem „konstytucja”, a po wyborach do PE zadowolił się mandatem eurodeputowanego tak bardzo, iż w kampanii wyborczej do krajowego parlamentu nie zaistniał w ogóle. To oznacza, że nie wiadomo, czy on naprawdę jest dynamiczny i pracowity, czy po prostu raz mu się to udało, a jego dzisiejsza energiczność pokazywana w mediach jest skutkiem picia dobrej kawy.
Tomasz Siemoniak jest na pewno kandydatem wagi ciężkiej, ponieważ ma bardzo duże doświadczenie partyjne i państwowe oraz poparcie wielu ważnych ludzi w naszej partii – jak choćby szefa mazowieckiej PO Andrzeja Halickiego czy prezydenta Wałbrzycha Romana Szełemeja. Jest również kandydatem ustępującego lidera, a to, choć przez wielu uważane jest za obciążenie, dla wielu działaczy wcale nie musi nim być, a prawo do głosowania mają wszyscy członkowie partii i każdy głos waży tyle samo. Ja na Siemoniaka nie zagłosuję. Dla Grzegorza krwi z żył utoczę, ale „namaszczenie” w polityce kompletnie się nie sprawdza. Tak, jak w 2014 roku Donald Tusk niepotrzebnie „namaścił” Ewę Kopacz (było wiadomo, że nie da rady), tak dziś Grzegorz Schetyna niepotrzebnie „namaścił” Tomasza Siemoniaka, choć wiem dlaczego to zrobił – w skrócie – z tych samych powodów co Donald Tusk.
Borys Budka jest dziś w partii na fali i nie wiem, co musiałoby się stać, żeby te wybory przegrał. Jest w takiej samej sytuacji, w jakiej cztery lata temu był Grzegorz Schetyna, który w dwa tygodnie po ogłoszeniu, że będzie kandydował, miał po swojej stronie 75% partii, a potem uzyskał jeszcze więcej. W przypadku Budki jest tak, że ma wszystkie atuty osobiste do bycia skutecznym liderem, a po zwycięstwie dostanie ku temu wiele narzędzi, ale nie wiadomo, kim się w partii otoczy. Jeśli sięgnie po Joannę Muchę, Michała Szczerbę czy Sławomira Nitrasa – bardzo szybko bardzo dużo straci, a my wszyscy razem z nim.
Ja popieram w tych wyborach Borysa Budkę i jestem gotów ciężko pracować na wyborcze sukcesy Platformy Obywatelskiej pod jego przywództwem. Nie będę modlił się o klęskę, jak w kadencji Grzegorza Schetyny czynili to zwolennicy Donalda Tuska, którzy w kampaniach wyborczych byli bierni, a w codziennym funkcjonowaniu partii nieustannie próbowali destabilizować ją swoimi intrygami.
Komentarze