Przewodniczący Platformy Obywatelskiej Grzegorz Schetyna ogłosił dziś, że nie będzie ubiegał się o ponowny wybór na to stanowisko w planowanych na 25 stycznia wewnątrzpartyjnych wyborach. Skłamałbym pisząc, że jestem jego decyzją zaskoczony, choć nikt bardziej niż ja nie życzył mu co najmniej trzech kadencji. Wychodziłem bowiem z założenia, że skoro 2+2=4, to ciężka praca naszego lidera będzie szanowana i doceniana przez wyborców naszej partii.
Październikowy wynik wyborczy Koalicji Obywatelskiej wyraźnie poniżej trzydziestu procent odebrał Grzegorzowi Schetynie kluczowe argumenty dla uzasadnienia chęci odnowienia mandatu lidera. Gdyby zamiast tych 27% było 32%, nastroje w partii oraz wewnętrzne ciśnienie byłyby o wiele bardziej korzystne dla lidera, ponieważ przekroczenie 30% głosów to przekroczenie bardzo ważnej granicy psychologicznej i wtedy łatwiej ułożyć partię od nowa, a ciągle po swojemu i zachować kontrolę nad sytuacją.
Zasługi Grzegorza Schetyny dla Platformy Obywatelskiej są gigantyczne i nikt przytomny nie będzie ich podważać: To on zapobiegł jej rozpadowi po przegranych wyborach parlamentarnych w 2015 roku, gdy nastroje wewnątrz partii i wokół niej zachęcały raczej do wyprowadzenia sztandaru i zgaszenia światła niż do wzięcia za nią odpowiedzialności po to, aby wyprowadzić ją z powyborczych turbulencji, ugruntować jej pozycję jako największej partii opozycyjnej i myśleć o wygraniu kolejnych wyborów. Grzegorz Schetyna przejął partię, uporządkował ją, skonsolidował i wysłał ludzi w teren – na spotkania z wyborcami. To był polityczny elementarz.
Nie było spektakularnych i natychmiastowych efektów, bo w tych warunkach nie mogło ich być – przejmował partię na poziomie 9% poparcia w sondażach i długo jej notowania pozostawały bliżej piętnastu niż dwudziestu procent. Czyszczeniu partii towarzyszyły próby tak wewnętrznego, jak i i zewnętrznego rozbicia jej przez dziennikarzy liberalno – lewicowych mediów, którzy chcieli, aby szefem Platformy Obywatelskiej był ktoś wystarczająco słaby, aby można było nim manipulować – zwłaszcza wtedy, gdy z powodu seks-wycieczki runęła polityczna kariera Ryszarda Petru, a wraz z nią notowania jego partii, które tygodniami pompowano w okolice 30% - oczywiście kosztem PO.
Grzegorz Schetyna wytrzymał to i zbudował trzy koalicje wyborcze – pierwszą na wybory samorządowe 2018, a dwie kolejne na wybory do Parlamentu Europejskiego oraz te do Sejmu i Senatu w roku 2019. W samorządowych Koalicja Obywatelska zajęła drugie miejsce, ale poprawiła wynik PO w sejmikach o 15 mandatów w porównaniu z 2014 rokiem oraz wyparła kandydatów PiS z większości miast. PiS zdobyło jednak w sejmikach o 83 mandaty więcej, a ludowcy, którzy byli koalicjantem PO stracili aż 87 mandatów. W wyborach do Parlamentu Europejskiego wynik naszej Koalicji Europejskiej sam w sobie nie był zły i wzięlibyśmy go w ciemno trzy miesiące wcześniej, gdy KE powstawała, ale trudno mówić o sukcesie, gdy wynik PiS był o ponad siedem procent lepszy.
Grzegorz Schetyna zrobił co mógł, ale przede wszystkim zrobił więcej niż ktokolwiek inny z opozycji. Bez niego nie udałoby się nic, co się udało – nie byłoby ani połowy sejmików, ani prezydentury Warszawy dla Rafała Trzaskowskiego, ani opozycyjnej większości w Senacie, a przede wszystkim Platforma Obywatelska nie przetrwałaby utraty władzy. Za to wszystko należy mu się bezwarunkowy szacunek.
Dziękuję.
Dziękuję.
Komentarze