Jacek Żakowski twierdzi, że „sen Platformy o monopolu na opozycji wiedzie nas do katastrofy”, a Rafał Woś postuluje, aby lewica przyłączyła się do PiS i budowała „demokratyczny socjalizm”. Obaj panowie bredzą, ale ponieważ (jeszcze) są w Polsce ludzie, którzy traktują ich poważnie i liczą się z ich zdaniem, nie można przejść nad ich głupotą do porządku dziennego.
Zacznijmy od Żakowskiego, bo jest starszy, a więc powinien być mądrzejszy. Niestety nie jest. Platforma Obywatelska jest największą partią opozycyjną, ale ani jej szef Grzegorz Schetyna, ani inni jej politycy nigdy nie twierdzili, że jest jedyną partią opozycyjną. Woś ze swoim „demokratycznym socjalizmem” jest tak śmieszny, że muszę się powstrzymywać, bo inaczej nie dokończę tego tekstu. Co tam demokracja, praworządność, obecność w strukturach Unii Europejskiej, wolność słowa dla obywateli i pluralizm państwowych mediów – to bez znaczenia – budujmy „demokratyczny socjalizm” u boku PiS, który przecież nie jest utopijną mrzonką i skrajnym idiotyzmem – w przeciwieństwie do zapewne zgniłej i śmierdzącej liberalnej demokracji.
To nie Platforma Obywatelska i nie liberałowie w ogóle są winni temu, że lewica jest żałośnie groteskowa i na nic nie ma wpływu. Gdy szefem partii był Donald Tusk, wyciągnął z okolic SLD Arłukowicza i Rosatiego, ale nie bronił nikomu budowania po lewej stronie politycznej alternatywy dla kogokolwiek – wiedział, że PO musi mieć skrzydła konserwatywne i lewicowe, ale rdzeń partii, kręgosłup, który utrzyma ją nie tylko w całości, ale i w dobrej kondycji, musi być centrowy, czyli bez odchyleń konserwatywnych, liberalnych czy lewicowych. Gdy Grzegorz Schetyna został szefem Platformy, zrezygnował z lewostronnych umizgów desperacko czynionych w przegranej kampanii wyborczej przez pełniącą obowiązki szefowej partii Ewę Kopacz i zapowiedział powrót PO do skrzydeł z centrowym rdzeniem, jednocześnie jasno deklarując, że jego partia będzie bardziej konserwatywna niż lewicowa.
Grzegorza Schetynę spotkał za to hejt, ale jak zwykle hejterzy nie mieli racji. Po pierwsze – lewica to w Polsce 15% głosów, ale tylko przy założeniu, że oferta tego środowiska będzie spójna, a przy ogólnej frekwencji w okolicach 50% wszyscy zwolennicy lewicy pójdą do urn i na lewicę zagłosują. Na większą frekwencję w Polsce nie ma co liczyć. Po drugie – Platforma Obywatelska jako partia lewicowa byłaby kompletnie niewiarygodna właśnie dla ludzi, którzy uważają siebie za lewicowych i jednocześnie straciłaby poparcie umiarkowanych konserwatystów, centrowych liberałów oraz umiarkowanych lewicowców. Skręt Platformy w lewo zakończyłby się zatem widowiskową klęską na poziomie 3-5% poparcia w wyborach. Po trzecie – rozmawiałem z tymi, którzy postulowali skręt partii Schetyny w lewą stronę. Gdy stwierdziłem, że przecież wtedy i tak by na nią nie zagłosowali, odpowiedzieli, że mam rację.
Problem lewicy polega na tym, że więcej jest tam wodzów niż Indian. Lewicowe inicjatywy różnego rodzaju powstają o wiele szybciej niż rodzą się ich potencjalni wyborcy, którzy może jakimś cudem byliby skłonni na nie zagłosować, gdy za 18 lat nabędą takie prawo. Co więcej – impulsem do ich powstawania nie są problemy społeczne, które może warto byłoby rozwiązać albo cele dyplomatyczne, które Polska powinna osiągnąć, ale zwyczajna, prozaiczna i trywialna niechęć do innych liderów – często samozwańczych, bo ich środowiska są tak ubogie w zasoby kadrowe, że nie sensu przeprowadzać wewnętrznych wyborów. Brak refleksji potęguje marazm, a potężny marazm prowadzi do gigantycznej frustracji. Wtedy rozpoczyna się szukanie winnych i niestety nie ma tam samokrytyki – winna okazuje się Platforma Obywatelska, bo Prawo i Sprawiedliwość jest zbyt prawicowe, aby uznać je za lewicowe nawet, jeśli oskubało lewicę z elektoratu socjalnego dając mu 500 zł, a w dodatku Grzegorz Schetyna już dawno powinien załamać się trwającą ponad dwa lata nagonką na niego i krytykowaniem go za niemal każde działanie i za niemal każde słowo.
Gdyby Schetyna się załamał, można byłoby spróbować dokonać w jego partii rozłamu, a potem rozłamowców można byłoby spróbować zmusić do rozdania pieniędzy PO tym marginalnym organizacjom, a najlepiej też do rozdania kluczy do biur Platformy w całym kraju, aby wreszcie nie było tak, że jakieś zasoby finansowe i jakieś struktury w terenie ma tylko SLD obiektywnie koszmarnego Czarzastego. Pech lewicy polega na tym, że Grzegorz Schetyna został pełnowymiarowym przewodniczącym Platformy Obywatelskiej, a nie syndykiem masy upadłościowej. Oczekiwanie, że gdy w styczniu 2016 r. przejął partię, usiądzie i zacznie płakać z powodu sondaży na poziomie 13%, było – delikatnie rzecz ujmując – naiwne.
Politycy Platformy Obywatelskiej nie mają nic przeciwko temu, aby po lewej stronie sceny politycznej powstał jeden blok – podobny do tego, który partia Grzegorza Schetyny buduje z partią Katarzyny Lubnauer. Przewodniczący Schetyna świadomie zostawił lewą stronę w spokoju, skoro i tak jego partia nie ma tam nic do zyskania. To było w lipcu 2016 roku – głośny wywiad w prawicowym tygodniku. Od tamtej pory na lewicy nie tylko nie doszło do żadnej konsolidacji, ale postępowało jeszcze i tak już wielkie rozdrobnienie.
Źródło: https://pressit.pl/lupa-i-peseta-nowe-akcesoria-do-ukladania-puzzli/ |
Komentarze