Donald Tusk podał się do
dymisji, a prezydent dymisję przyjął – skończyła się ważna
epoka w naszej polityce. Gdy jesienią 2007 Platforma Obywatelska
wygrała pierwsze wybory parlamentarne, a jej przewodniczący
zostawał premierem, jak miliony innych ludzi ja też miałem
poczucie, że po dwóch latach państwa policyjnego, zaczyna się
epoka normalności, a relacje Polski z zagranicą podnoszą się z
gruzów. Doceniłem to w 2011 głosując za przedłużeniem rządów
PO i premiera Tuska.
Premier Tusk, wicepremier
Schetyna i marszałek Komorowski – ten układ uważałem za więcej
niż optymalny. W październiku 2009, gdy z rządu odszedł Grzegorz
Schetyna było jasne, że będzie gorzej niż przedtem, ale jeszcze
nie było tragedii. Po kilku miesiącach szef klubu parlamentarnego
Schetyna został marszałkiem Sejmu wykonującym obowiązki
prezydenta, a 6 sierpnia 2010 Bronisław Komorowski został
zaprzysiężony na prezydenta RP. Do wyborów parlamentarnych 2011
nie miałem większych zastrzeżeń, z wyjątkiem tego, że
ministerstwa sportu i środowiska uważałem za niepotrzebne, pracę
ministerstwa gospodarki uważałem za ślamazarną, a w ministerstwie
edukacji panował bałagan i brak było pożądanych w tej dziedzinie
zmian – sześciolatki do szkół, odejście od karty nauczyciela,
wyprowadzenie religii do kościoła i rozwiązania kilku innych
problemów i zaniedbań w ministerstwie zdrowia.
Problemy zaczęły się
jesienią 2011, gdy Platforma Obywatelska jako pierwsza partia po
1989 roku drugi raz z rzędu wygrała wybory parlamentarne, a Donald
Tusk jako pierwszy człowiek w najnowszej historii drugi raz zostawał
szefem rządu. Mojego idola Grzegorza Schetynę nazwał „wewnętrzną
opozycją” i łaskawie pozwolił mu być szefem sejmowej komisji
spraw zagranicznych. Słaba minister zdrowia awansowała na marszałka
Sejmu, ministrem sprawiedliwości został filozof, który prawo ma w
nosie i w ramach zboczonego hobby podsłuchuje zarodki. Zapaść w
ministerstwie edukacji nie zbliżała się do końca, a jakby tego
wszystkiego było mało, szefem MSW zostali najpierw nieudacznik
Cichocki, a potem kretyn Sienkiewicz. I nawet bardzo dobra w
pierwszej kadencji polityka zagraniczna, w drugiej kadencji zaczęła
podupadać choćby wtedy, gdy nie potrafiliśmy zorganizować dla
siebie krzesła przy stole rozmów o przyszłości sąsiedniej
Ukrainy. Rolę Polski przejął znany demokrata i piewca praw
człowieka Aleksandr Łukaszenka z Białorusi.
Od 2011 roku czułem się jakby Donald
Tusk uderzył mnie w twarz, bo zamiast powierzoną mu władzę
koncentrować w stu procentach na reformowaniu kraju, premier wybrał
niszczenie samodzielnie myślących członków PO, otaczając się
lizusami, którzy bez Tuska nie potrafią powiedzieć która godzina.
Wprowadzona w wielkich męczarniach reforma z sześciolatkami w
szkołach, rezygnacja z OFE i podniesienie wieku emerytalnego to
zmiany potrzebne i dobrze, że weszły w życie, ale przez siedem lat
można było zrobić dużo więcej i można było pracować z ludźmi,
którzy byli bardzo dobrzy w tym co robili w pierwszej kadencji.
Prawdziwy lider docenia ludzi, którzy mają własne zdanie, gardzi
zaś lizusami. Donald Tusk postępował inaczej i dlatego, gdy
wyjedzie do Brukseli, nie będę za nim tęsknił.
Komentarze