Całkiem niedawno byłem
nastolatkiem. Doskonale pamiętam, że gimnazjum to czas, gdy
przychodzi nam do głowy wiele głupich pomysłów, a wszystko dzieje
się z prędkością światła. Zdecydowana większość myśli
dotyczy seksu.
Kilka dni temu Sejm odrzucił
poselski projekt ustawy o edukacji seksualnej w szkołach. Ta decyzja
oznacza, że polskie nastolatki wiedzę o tym skąd się biorą
dzieci, będą czerpać z internetu albo od swoich starszych kolegów
lub rówieśników. Każde z tych źródeł informacji jest
niewłaściwe, ponieważ może doprowadzić do wypaczenia
postrzegania seksualności, a także do niechcianej ciąży. Nie
mówiąc już o metodach antykoncepcji – o tym ani starsi koledzy,
ani rówieśnicy nie mają żadnego pojęcia. Hormony buzują.
Argument o tym, że o seksie
powinni z dziećmi rozmawiać ich rodzice, można wyrzucić do kosza,
jak zużytego kondona. Na własnym przykładzie wiem, że mógłbym z
rodzicami rozmawiać na różne tematy, ale nie o seksie. Byliby tak
samo skrępowani jak ja. Albo nawet bardziej. Z gimnazjum pamiętam,
że lekcje „wychowania do życia w rodzinie” były kabaretem i
nie miały z edukacją nic wspólnego, ale zakładam, że od tamtego
czasu szkoła choćby w minimalnym stopniu zmieniła się na lepsze i
że to minimum wystarczy, żeby dzieci nie zrobiły sobie krzywdy
wiedzę o własnym ciele zdobywając na imprezach.
Platforma Obywatelska po raz
kolejny w tej kadencji pokazała, że między nią i PiS nie ma
różnic światopoglądowych. No, bo niby na czym te różnice
polegają, jeśli posłowie PO chcieli zaostrzenia i tak już bardzo
restrykcyjnej ustawy o aborcji, nie ma mowy o związkach
partnerskich, a refundację in vitro minister zdrowia Bartosz
Arłukowicz wprowadził rozporządzeniem, bo partia Donalda Tuska
przez siedem lat nawet nie przygotowała sensownej ustawy, nie mówiąc
już o jej uchwaleniu.
Religia w szkołach? PO
ramię w ramię z PIS głosuje na „tak”. Edukacja seksualna?
Nigdy w życiu.
Pamiętajmy o tym przy
urnach wyborczych.
Komentarze