Ustawa antyaborcyjna z 1993 roku pozwala na aborcję w przypadku ciąży kazirodczej, z gwałtu i wtedy, gdy płód jest trwale uszkodzony lub zagrożone jest zdrowie lub życie matki. Te warunki są słuszne i potrzebne, ale trzeba uczciwie powiedzieć, że to za mało. Ta ustawa powoduje, że w najgorszym wypadku kwitnie aborcyjne podziemie, gdzie kobiety są narażone na utratę zdrowia i życia, a w najlepszym wyjeżdżają do Czech i innych krajów ościennych, żeby tam zrobić legalnie to, co w Polsce jest przestępstwem. Z powodu ustawy obowiązującej w Polsce, lekarze zagranicą zacierają ręce.
Gigantycznym cynizmem jest niemówienie o tym, że ustawa antyaborcyjna powoduje zejście do podziemia, załatwiania tego zagranicą. Politycy co jakiś czas wracają do tematu aborcji i proponują zaostrzenie ustawy albo jej liberalizację. Mam pretensję do jednych i drugich. Do prawicy o to, że traktują kobietę jak inkubator i chcą zmusić ją do urodzenia dziecka bez względu na jakiekolwiek okoliczności. Do lewicy dlatego, że zgłaszają propozycje liberalizujące ustawę doskonale wiedząc, że nie mają one szans na sejmową większość, a pewnie nawet gdyby ustawa przeszła przez parlament, prezydent Bronisław Komorowski zawetowałby ją. Prezydent jest zwolennikiem obecnej ustawy. Mamy zatem do czynienia z wywoływaniem bezsensownej wojny.
Bardzo irytuje mnie to, że politycy chcą narzucić swoje poglądy w tak bardzo delikatnej, intymnej i indywidualnej kwestii. Uważam, że powinna decydować kobieta, której ta sprawa dotyczy. Uderza mnie, że najbardziej zapiekłymi przeciwnikami aborcji są ludzie, których to nie dotyczy, czyli kobiety, które są w wieku już uniemożliwiającym zajście w ciążę oraz mężczyźni.
Zgadzam się na obowiązujący zgniły kompromis, ponieważ nie ma szans na dobre zmiany. Obydwu stronom sporu zalecam wylanie na własne łby kubła zimnej wody.
Komentarze